wtorek, 20 maja 2008

ŁośRejs - dzień trzeci

No tym razem to już z lekka przegięliśmy. Pobudka coś około 8.00 - 8.30. Cóż, poranna kupa jest bezlitosna, a i słońce zaglądnęło nam przez bulaje, także mus jest mus. Daliśmy zarobić właścicielom tawerny - prysznice, ubikacje, ładowarki, suszarki, za prostownice nie było stawki :)
Koniec końców, jak zebraliśmy się do wyjścia, do pomostów zaczęli przybijać już pierwsi żeglarze (o której oni musieli wyjść, nie mieści się to w głowie). Ale widać było że to wilcy szuwarobagienni starej daty. A że szli pod wiatr to i okutani w sztormiaki, brody oszronione, a my - na krótko, wypucowani, wypoczęci :D
Chyba zbyt sielsko i spokojnie było bo Zuzia musiała coś wykombinować, a że usłyszała że Dotka kiedyś na rejsie to korzystała z "toalety rufowej", to nie mogła oprzeć się pokusie żeby samej nie spróbować. Ileż to było przygotowań, planów, rozstawiania parawanów, no i oczywiście uczulania wszystkich wszem i wobec do bacznego obserwowania celu na kursie w trakcie całej operacji. Niestety jeden niesforny aparat fotograficzny albo głuchy albo po naszemu nie rozumiejący, łypnął dwa razy okiem. Fiu, fiu, takie dwie rufy, Blodughaddy i Zuzi, jedna piękniejsza od drugiej ;) Z żalem niestety donoszę, że aparat został w porcie przechwycony i unikalne fotki usunięte, a funkcji undelete niet :/

Utrwalił się nowy greps przyholowany przez Kubę, gdy ktoś chce czegoś namolnie i coraz więcej, to odpowiedź brzmi:
"I co jeszcze? Dwa pączki i ch*a do rączki?"
Podobno jedna mama tak do swojego synka się zwraca :)
A tak w ramach dygresji, nasunęło mi się spostrzeżenie, że rejs generalnie łagodzi. Takie na przykład wulgaryzmy. Normalnie rzucają się napastliwie w ucho, są niesmaczne, albo nadużywane. A na rejsie spełniają swoją właściwą rolę, wzmacniają siłę wypowiedzi, czasem dają efekt humorystyczny, pikantny. Nawet taki "ch*j" w ustach pięknej dziewczyny nie sprawia wrażenia czegoś niestosownego czy grubiańskiego ;)

Słońce i wiatr, tak można podsumować warunki. Tak było fajnie, że bez żalu minęliśmy wejście do kanału żeby sobie jeszcze pośmigać. Marcin chyba wtedy pierwszy raz dostał "lejce" do ręki i po minie widać było, że radochę miał z tego.
Zobaczywszy Mikołajki z daleka, zawróciliśmy ku kanałom coby obiad o rozsądnej jeszcze porze spożyć.

Ponieważ Zuzia odpowiedzialnie przejęła na siebie ciężar zaprowiantowania, to w międzyczasie opracowała menu na następne dni wraz z listą niezbędnych zakupów, po czym z pomocą naszego Kapucynka, mega SMS-a wygenerowała do ekipy mającej nazajutrz do nas dołączyć.
Kanał, jak to kanał, przeszliśmy sprawnie, chociaż Marta już nogami przebierała i już prawie na kole chciała być holowana, żeby tylko móc dymka puścić :-i

Do Małpiego, ups Zielonego Gaju wpłynęliśmy pięknie, mimo że jakiś magik z położonym masztem stał u wejścia, pięknie weszliśmy i pięknie stanęliśmy ... jakieś 2m od pomostu. Lekki zmierzch, woda mętna, brak informacji, no SKĄD miałem wiedzieć że tam tak płytko. Ale Marcin zaraz dzielnie wyciągnął miecza i dobiliśmy "na jajeczko".

Oj ulżyć trzeba było umęczonym ciałom ;) Dziewczyny radośnie pobiegły na górkę i ... nie prędko wróciły. A wróciły rozszczebiotane, rozpromienione. Okazało się że były uwodzone przez miejscowego Strażnika Przybytku Ulgi Umęczonych Pęcherzy. Miały ofertę wręcz darmowego skorzystania. Ale sierotki pochwaliły się, że z chopami som, to skasował je wg cennika :>
PORA OBIADU na kolację. Tym razem cycki kurzęce w sosie japkowym z ryżem. Też nikomu nie zabrakło.

A po obiadku, stoliczek na patio i w tych jakże pięknych okolicznościach przyrody i ten i nie powtarzalnych, przystąpiliśmy do miłego spędzania wieczoru, którego głównym punktem była próba generalna naszego nowego show. Z tego wydarzenia zarejestrowane zostało unikalne nagranie, które na pewno stanie się bestsellerem, kiedy będziemy już sławni i bogaci. Piękni mamy zamiar być zawsze ;) Niestety troszkę nawalił dźwiękowiec i sekcja rytmiczna jest dość słabo uwypuklona, jednak soliści nadrabiają wszystko.
Znamiennym wydaje się być fakt, że kiedy po rejsie poszliśmy po koncercie Lao Che do jednego z ogródków na piwko, spotkaliśmy Monię siedzącą sobie z koleżanką. Koleżanka owa spojrzawszy na Marcina wykrzyknęła "ale ja Ciebie to chyba z youtube znam!" :) Zatem pierwsze symptomy sławy już niezaprzeczalnie są.
Na koniec standardowa spontaniczna procedura ładowania się w koje.
Rzep się ładował.

4 komentarze:

Zuzia pisze...

jakos tak im dalej, tym pamiec bardziej szwankuje. I nas podrywal nie tylko dziadek kiblowy, ale starsi panowie z ludki obok rowniez. pamietam tez ze obok stali niemcy na wypasionej ludce z sala balowa i , tak, z patio, ze marcin zmywal (marcin ciagle cos zmywal bo bardzo to lubi :)) i ze pilismy wsciekle i ze na sniadanie byl twarozek i to chyba tego dnia wyslalam Wojtkowi mmsa z krzeselka na dziobie i Wojtek stwierdzil ze zaraz zwariuje (w pracy :))

robin pisze...

Z następnego dnia jeszcze nie ma dziennika :>
A łódka obok faktycznie, to bardziej "jacht" motorowy albo stateczek pasażerski, z zaparkowanymi rowerami, kominkiem, polem do minigolfa, ...
A rano - odcumowała, wykonała pełne zanurzenie i popłynęła podziemnymi rzekami na wyspy kanaryjskie albo jakąś dawną kolonię niemiecką.

bart pisze...

czytam sobie te pamiętniki i choć mnie tam jeszcze nie było to wszystko dobrze pamiętam ;) Pomyślicie sobie no 'kak eta tak'? Ale ja jednak pamięć mam dobrą!
I tylko czekam na ten dzień kiedy przypomnimy sobie na bloggu wszystkie skecze ZCDCP :) Kuba kawały o zajączku co chciał sobie poje... w zimie
A Al o Złej Królowej Śniegu co się zamieniła w ha dwa o o :)

robin pisze...

Bart, liczę bardzo na twoją pamięć. Jak widzisz mało kto się udziela na blogu, nie wiem, nie podobało im się czy co... :>
A już następny odcinek serialu będzie z twoim udziałem więc nogami przebieram w oczekiwaniu na twoje (i nie tylko twoje) wstawki. :D