poniedziałek, 19 maja 2008

ŁośRejs - dzień drugi

Załoga zerwała się z koj bladym świtem, około dziewiątej rano. Po dokonaniu niezbędnych czynności okołowłasnoosobowych (wychodki jeszcze nówka) i spożyciu śniadania (kto pamięta co było?) odcumowaliśmy, wyszliśmy na wstecznym i poszliśmy dalej ku kanałom. W tym czasie ostateczne poprawki zostały wydane przez Kubę do kawału z poprzedniego dnia i w pełni zupgrade'owany brzmiał mniej więcej tak:
Do portu, gdzieś w Ameryce Południowej, wpływa ogromny rosyjski drobnicowiec o wyporności trzysta miliardów ton. Z góry Matros [M] tego korablja woła do Bosmana [B]stojącego na brzegu:
[M] dzierży liiinuuuu
Bosman robi minę w stylu "ococik..achodzi" rozkładając ręce odpowiada roztropnie: eeeee?
[M] nu dzierży liiinuuuu
[B] yyyyyyy?
[M] gawaritie pa ruski?
[B] ee
[M] parlewu franse?
[B] ee
[M] szprechen zi dojcz?
[B] ee
[M] do you speak english
[B] yes! I do, ofcourse - odpowiada uradowany
[M] nu tak dzierży liiinuuu





Po wpłynięciu w kanały, pokład Krwistowłosej opanowała banda "nietylkokrwistowłosych" ale wielkiej paniki w otoczeniu nie rozpętała bo jachtów o tej porze jeszcze niewiele na wodach mijała.


Po wyjściu z kanałów do płw. Pazdór dopłynąwszy załoga głód poczuła i bezsens tak wczesnego dojścia do celu, także rzuciwszy kotwicę przy trzcinkach, obiadek w postaci obłędnych mielonych w wygłodniałe swe paszcze wrzuciła. Nikt głodnym nie pozostał :)

Ryn, miejsce magiczne, zawsze jakaś palma tam odbija ;)
Do tawerny, ogrzać się przy grzańcu, skomplikowane transakcje finansowe przeprowadzić i ... zarazić się bitem. W owym czasie początek epidemii opryszczkowej nastąpił. Marta dzieliła hojnie ową przypadłością ;) już przecież "nie prątkująca". Robin natomiast zaraził się w tawernie Stand by me. No może tą wersją :D A SKORO się zaraził to robił y-y yyy-y yyy-y yy-y... Choroba ta okazała się mieć bardzo krótki okres inkubacji i piorunującą rozprzestrzenialność (matko, co ja za słowa wymyślam), także już po chwili kolejni zarażeni robili y-y yyy-y yyy-y yy-y ... a także ujawniło się dwoje solistów którzy zaczęli "przypominać" sobie słowa. Cóż to było za prawykonanie! Że też nas z Rynu nie wyrzucili... ;) Ale Kuba zawinąwszy się w kocyk Zuzi, profesjonalnie równoważył łódkę ułożywszy się na prawej burcie (wszyscy siedzieli po lewo). No i tak śpiewamy, grono fanów rośnie, extaza. Coraz więcej słów sobie "przypominamy". Kuba coraz bardziej przytula się do knagi. W międzyczasie spacery w krzaczki, skok Moni w objęcie niczego nie przeczuwającej Zuzi i efektowny pad na pomost. Kuba - wiadomo... Dochodzimy już do perfekcji niemalże i końca którejś tam butelki, trzeci z rzędu refren Marty - istny popis solo rodem z Lascali i wtem nastąpiło TO. TO coś co przyszło niczym huragan w cichą noc czerwcową, TO coś co było jak potop dla ziomali Noego, jak kubek z higienistką dla Robina, jak niespodziewana niespodzianka dla niespodziewającego się niespodzianki. Kuba, ten Kuba, którego wszyscy uznali za straconego owego wieczoru acz niezbędnego dla zachowania równowagi. Ten Kuba siadł nagle i wydobył głos paszczą. Ale jaki GŁOS. Głos, który rzucił wszystkich na dno kokpitu. Głos, który zwalił na kolana, który sponiewierał, spowodował zgon i jednoczesne zmartwychwstanie. Coś czego nie jest w stanie oddać żadne słowo pisane, jedynie zaimitować w postaci onomatopeja: ana hy a fiu a pffrrru (niech poprawi mnie ktoś kto potrafi to lepiej oddać...) W następnym odcinku unikalne nagranie z próby generalnej owego dzieła.
Rzep grzał się...

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

No dopsze ja jush siem poswiecem i przedstawie swe wrazenia z dnia owego pamietnego... a wiec obudzilam sie standardowo przed 6 i z zamknietymi jeszcze spiacymi oczetami wybralam sie na przystanek... bynajmniej nie przystanek olecko z losiami... jakolwiek myli me krazyly wokol stada losi znajdujacych sie niecodziennie na statku bloodcostam zwanym :]

i prosze o Wielki Robinie nie przestawaj pisac ;P takie talenta nie moga sie zmarnowac

Zuzia pisze...

na sniadanie pamietam co bylo bo nie jadlam :) byly jakies kanapki ogorki i pomidory i zupa pieczarkowa :)
i zapomniales o kubku grogu co nas wprowadzil w taki nastroj i spowodowal ze przy 0 stopni siedzielismy sobie w najlepsze na zewnatrz

robin pisze...

o właśnie, grog :) jakże mogłem zapomnieć
ja to nawet dwa kubki sobie pozwoliłem
Zuzia tak uwarzyła grog, że z początku niby takie sobie, ale z każdym, łykiem coraz lepszy, mniam

Zuzia pisze...

i jeszcze zapomniałeś o pacjentce na pokładzie po transplantacji mózgu i w kołnierzu ortopedycznym. Przyjechała na relaksacje po ciężkich operacjach, takie sanatorium, świeże powietrze, przyroda, spokój, rekonwalescencja..