sobota, 27 grudnia 2008

łoświętach

A teraz sakramentalne: swięta, święta i po świętach...
No to jakie one były te święta? Był Mikołaj, bogaty był? :) Brzuszki bolały od jedzenia? Ja właśnie uraczyłem się dziurawcem z miętą :)
Jadąc w tradycyjną, w moim przypadku, wycieczkę objazdową z okazji świąt, zobaczyłem nowe znaki na trasie Białystok-Ełk, w okolicach parku biebrzańskiego - białe tablice z czerwonym trójkątem, wewnątrz, a jakże, ŁOŚ :D no i napis "Uwaga na łosie". Jako że ja też łosiowaty to foty nie strzeliłem, ale jak uruchomimy projekt narciarski (odwiedzenie okolicznych stoków, chyba aż czterech) to trasa może tamtędy przebiegnie. A jeśli nie zimą to na pewno latem, jadąc na rejs, znaki owe podziwiać będzie okazja... Jadąc tą okolicą miałem okazję przekonać się naocznie o słuszności zainstalowania tychże ostrzeżeń o czym niniejszym relacjonuję.

24 grudnia. Dwa wygłodniałe wilki postanowiły coś upolować w zasypanej śniegiem puszczy. Złapały trop łosia. Pogoń trwała kilka godzin, aż zagnały rogacza w pułapkę bez wyjścia.
- Dobra – powiedział ludzkim głosem (jak to Wigilię) zadyszany łoś – Wygraliście. Zabijcie mnie ale mam ostatnią prośbę. Wczoraj moja stara zrobiła mi na tyłku tatuaż, powiedziała, że to niespodzianka i że odczyta mi to dopiero po kolacji wigilijnej. Jeśli mam przedtem umrzeć to powiedzcie mi co tam jest napisane – i rogacz odwrócił się do nich tyłem wypinając zad. Wilki schowały kły i podeszły zaciekawione do dupy łosia.W tym momencie rogacz wyprostował się i z ogromną siłą walnął tylnymi kopytami (racicami ?) w dwa kosmate wilcze łby. Obaj prześladowcy wylecieli w powietrze jak z wystrzeleni z katapulty. Po paru minutach jeden z nich poruszył się lekko, otworzył oko i patrząc na martwego kolegę wymamrotał :
- On to zawsze był głupi ale po ch*j ja podchodziłem ? Przecież ja ku*wa czytać nie umiem.

Także jak widzicie łoś to bardzo mądre zwierze, w życiu sobie radzi, czego sobie i wszystkim życzę :)

p.s. śniegu tak do Grajewa, Szczuczyna nie widziałem, za to w okolicach Pisza i owszem, może Suwałki też zasypane...

sobota, 20 grudnia 2008

magicznych Świąt

To świąteczny czas. Czas pełen gorączkowej bieganiny, szukania prezentów, przeciskania się przez tłumy w hipermarketach, trąbienia na parkingach, doganiania planów biznesowych, sprzątania...
To świąteczny czas. Czas przypominania sobie adresów bliższej i dalszej rodziny, wysyłania kartek i SMSów z życzeniami, kasowania świątecznego spamu...

Kiedy jednak wreszcie już usiądziemy przy stole, niech na chwilę przestanie działać internet, wyłączą się przekaźniki telefonii komórkowych i stacji telewizyjnych. Niech zepsują się hałaśliwe zabawki, zgasną krzykliwe neony.

A my wpuśćmy do domu wędrowca, posadźmy go na miejscu dla niego specjalnie przeznaczonym. A my zobaczmy człowieka stającego obok nas, przyjmijmy ciepło jego życzenia.
Niech to maleństwo, które ma się narodzić obdaruje nas spokojem serca, ciepłem najbliższych, radością spotkania. Niech ta chwila będzie warta całej tej bieganiny i niech da siłę na kolejny rok ścisku w hipermarketach, stresu w pracy, nie zawsze dobrych relacji z innymi ludźmi i wszystkiego tego z czym przyjdzie nam się zmagać.

Życzę Wam wszystkim magicznych świąt, żeby ta nasza sekta ;) dobrze się miała i co najwyżej rozrastała nie kurczyła, żeby zawsze było coś dla czego każdemu chciałoby się wyruszać w kolejny rejs. Ściskam Was, a jakże, mocno ;) i taką piosnką się dzielę, na którą trafiłem przypadkiem, a która znajomą mi się wydała :D

piątek, 21 listopada 2008

hal



Kupon kontrolny: losowanie dwóch bonów o wartości 200zł do zrealizowania w sklepie rybnym. 20 kilo makreli? 5 kilo węgorza? ... a na koniec okazało się że to nie sklep rybny tylko sklep Riff... bardzo żeśmy się zawiedli.
P.S. oprócz ekagohala który już znamy - najfajniejsze Bright Ophidia czyli Kaczmarski vs Bołtorczyk wykonujący ostry łomot supraski.

zagatka

Oczywiście jeśli ktoś wie, domyśla się, spotkał już kiedyś takie dziwo niech nie krępuje się ale wyrazi to w komentarzu... ;)

poniedziałek, 10 listopada 2008


Dżędobry Państwu. Spieszę z informacją dla tych co nie byli oraz dla tych co byli, ale nie pamiętają: wycieczka udała się wyśmienicie. Przedeptaliśmy miliony kilometrów linią prostą oraz zygzakowatą klasyczne halsowanie bo wiatr był bardzo silny tego dnia, z bagażami i bez, pokonując mnóstwo półek skalnych, (PKS)ATANA, niebezpieczeństwa przyrody, śmialiśmy się na zapleczu z bliźniaczek jak dwa nagie miecze oraz przewalanki radość życia. Zdążyliśmy przed zachodem słońca na kiszkobabke w Jarzębince jednym słowem kto nie był ten trąba.

niedziela, 26 października 2008

koncertowa wycieczka

uwaga uwaga będzie orędzie
nie mam dzisiaj nastroju na poezje, wiec będzie sztywno ale na temat
8 listopada (sobota) wycieczka piesza:
http://www.turystyka.wrotapodlasia.pl/Oferta/Oferta.aspx?id=1738

zaczynamy rano, godzina jeszcze do ustalenia ale pewnie wcześnie bo teraz szybko ciemno
zaznaczam PIESZO, czyli klapki, szpilki i inne sandały odpadają
trzeba wziąć kiełbaskę (tudzież krewetki.. aha prosze cię ... no to nie wiem kalafior albo sałatę) bo pewnie jakieś ognisko wykminimy po drodze
no i paliwo czyli żołądkową na przykład :)

nic więcej nie wiem nie pytać ja tu tylko sprzątam. i gotuję czasem.
zgłaszać swój udział tu i teraz.

dodatkową atrakcją jest koncert Comy 7 listopada w Syrenie

dobranoc

poniedziałek, 20 października 2008

Antybagienne opowieści, lalala

Ostatnia przygoda na Mamrach, poświęcenie załóg i dramatyzm sytuacji nie mogły obejść się bez uwiecznienia w pieśniach bardów, szantymenów i babć przędzących wełnę zimowymi wieczorami. Zasłyszałem przypadkiem jedną taką w tawernie będąc ostatnio nad morzem. Podobno jest to kandydatka do Grand Prix najbliższego festiwalu szantowego w Jászalsószentgyörgy na Węgrzech.

(na znaną nutę znanej szanty)

Raz na Mamrach szkwały wiały
Ciężko było balastować
Łajby sterów nie słuchały
Trza było refować

Hej, ha! Wściekłego nalej
Hej, ha! Kielichy wznieśmy
To zrobi doskonale
Antybagiennej opowieści

Grotołazy dwa przy brzegu
Na kotwicach stanąć chciały
Co do czego liny w biegu
Rozplątać musiały

Kto chce niechaj słucha
Kto nie chce niech nie słucha
Jak balsam są dla ucha
Antybagienne opowieści

Robin coś tam mota gazem
Wojty jakoś już tam stali
Jak do piekła iść to razem!
Kotwę im wyrwali :)

Kto chce niechaj wierzy
Nie wierzy ten kto nie chce
Nam na tym nie zależy
Więc po wściekłym jeszcze

Neptun błędów nie darował
Tych przy sterze czy przy linach
Żeś się wcześniej nie sklarował
Teraz ląduj w trzcinach!

Hej, ha! Wściekłego nalej
Hej, ha! Kielichy wznieśmy
To zrobi doskonale
Antybagiennej opowieści

Czekanami, motorami
Wszyscy ciężko pracowali
Pagajami, Janukami :P
Z ziela się wyrwali

Kto chce niechaj słucha
Kto nie chce niech nie słucha
Jak balsam są dla ucha
Antybagienne opowieści

Ignor nie rozkmini może
Rozeskalowanych wieści
Do zgryzienia są jak orzech
Antybagienne opowieści

Kto chce niech rusza z nami
Kto chce się na wodzie kiwać
Z Antybagna banderami
Znów będziemy pływać!


Na pewno i Wy zasłyszeliście gdzieś jakieś pieśni, pochwalcie się, przytoczcie chociaż refrenik, albo ze dwa wersy... :)

niedziela, 5 października 2008

o rejsie po rejsie

Przybyła Łosi wycieczka
Tam gdzie Węgorapa rzeczka
Lecz jakie były powody
By mimo niepewnej pogody
Przyjechać tutaj z dala
I bujać się na tych falach...

To chyba nie sprawa kwoty
Ani wątpliwej ciepłoty
Z pewnością mieli tam wszystko
W tawernie jakieś disco
Na jachtach psów wściekłych sfora
I swojski smrodek w śpiworach...

Przybyła wycieczka Łosi
Gdzie mgła nad Mamrami się wznosi
Choć łódka steru nie słucha
Jest dużo kaszy dla brzucha
I gulasz i port na Święcajtach
I kąpiel Januków w majtach...

Zawinąć do Kietlic trzeba
I zjeść do rybki chleba
Obalić jakąś połowę
Wygłosić od serca mowę
Poznać Justynę i Radka
Bognę i Sylwka czy Władka...

Wycieczka Łosi przybyła
Choć jachtów nie wywróciła
To w trzcinach zaparkowała
I potem się z nich wyciągała
I bracia Januki w kąpieli
Odpalić na pych łódkę chcieli...

I wszystko się dobrze udało
Bo jakże inaczej miało
Na refach doszli do portu
Przenieśli do środków transportu
I wieść po jeziorach się nosi
Że zbraknąć nie może tam Łosi...


inspiracja artisticzna

poniedziałek, 8 września 2008

czyli płyniemy...


Najświeższe wiadomości co do jesiennego żeglowania.
Mimo że czas późny, rejs nie zapowiada się wcale na melancholijny :)
Wciąż napływają do nas kandydatury na majtków/majtkinie pokładowe, jeszcze się mieścimy na dwóch łajbach, ale co będzie nie wiadomo... Albo zamkniemy listę :( albo jakiś nowy sternik wykaże się swoimi umiejętnościami na trzeciej udce :)

Póki co stan na dzisiaj jest taki:
- Mamy umowę na dwa Twistery w Wejherowie
- Dotarła do mnie zaliczka za dwie osoby, ale dobry wujek jestem i mimo wcześniejszych gróźb ;) poczekam jeszcze na pozostałe kilkanaście...
- Rejs zaczyna się biesiadą wieczorną 26 IX a kończy 28 IX po południu, czym? - zobaczymy
- Uczestnicy rejsu "wymienię z głowy czyli z niczego":

  1. al,
  2. ania-łoś,
  3. bart,
  4. ewa,
  5. łukasz,
  6. michau,
  7. małe-rude,
  8. mini-rude,
  9. pawel-jap*dole,
  10. robin,
  11. śledź,
  12. ula,
  13. wojt,
  14. zuzia
  15. efka-plefka, - odpadła :(



? przy osobniku oznacza że nie ma jeszcze jasnej, dobrowolnej, szczerej deklaracji i błogosławieństwa papieża ;)

Co tam jeszcze się wydarzy to tutaj nasmaruję, a kto czuje chęć niech wysmaży zdań ze pięć (w komentarzach).

środa, 27 sierpnia 2008

druzja, Gruzja i dobra muza



Jako że Kuba nieśmiały jest z natury, to może nie każdemu wiadomo iż w najbliższą sobotę grał będzie ze swoim zespołem, w centrum miasta, na Rynku Kościuszki.
A grać będą w ramach happeningu/przedsięwzięcia bardzo szczytnego, a mianowicie pomoc braciom gruzjanom których, jak wiemy, gnębi "wielki brat", tak jak nas kiedyś (starsi pamiętają).
A zatem kto ma zamiar tego dnia kisić się w domu czy łoić alkohol bez celu to niech zamiary zmieni i podrepta na miasto. Impreska ponoć ma być szersza, więcej kapel i w ogóle ...
A tu też coś na ten temat i nie tylko...
I w Porannym ...
p.s. pozwoliłem sobie użyć grafiki nadesłanej przez Qbe

czwartek, 21 sierpnia 2008

warszawski wspomnień czar i kilka ujawnionych tajemnic


Delegacja łosi odbyła wizytację w stolycy, stolyca została oswojona. Delegacja została wyedukowana w centrum szkoleniowym przy ulicy Zielnej


dzięki naszej czujności dowiedzieliśmy się również, że niektórzy z nas prowadzą sobie prężne potajemne interesiki..


Aniu, czy Twój wegetarian Al o tym wie?? a może to jest tofu-drób?



otóż okazuje się, że wie, ponieważ dokładnie na przeciwko prowadzi własny szemrany interesik..



Szerlok Robin od razu zgadł, że tam właśnie rozkwitnąć musiała Wasza miłość









ponadto wydało się, że Bartkowa Toruńska Irenka
ma również swoje filie w Warszawie














oraz w Mrągowie













p.s.
nasze urlopy też umarły

niedziela, 17 sierpnia 2008

rejs na zakończenie sezonu

Niechybnie zbliża się koniec sezonu urlopowego. U mnie osobiście urlop był przez chwilę i zginął był z tak zwanego "nienacka", umarł śmiercią szybką i nagłą a pożył ledwie dwa tygodnie :(

Ale, jako że narodziła nam się nowa, świecka tradycja kończenia sezonu żeglarskiego, weekendowym wypadem na jeziora, no to myślę, że najwyższy czas już myśleć o tym przedsięwzięciu, co by się pozbierać do kupy w jeden termin, gdyż wrzesień sporymi krokami do nas sadzi...
Do wyboru mamy 4 weekendy, t.j.:
a) 6-7 IX
b) 13-14 IX
c) 20-21 IX
d) 27-28 IX
Wyjazd na Mazury byłby zapewne w piątek po fajrancie, na miejscu wieczorek zapoznawczy i od rana ciężka praca przy kabestanach, lynach, kotwycach, wiadrach, szczotach, szmatach, etc.
Póki co Krwistowłosa jest "wolna" w każdym z tych terminów :)
Dajcie ludziki znaka, kto pisałby się na tą imprezę, a super by było gdyby jeszcze z zaznaczeniem który termin pasuje lub które nie pasują...

czwartek, 31 lipca 2008

prawie milioner :)

Ostatnie szczęśliwe numery, które podniosły ciśnienie nie jednemu w Polsce: 2, 6, 15, 25, 29, 30 :)
Oczywiście ja też miałem, a jakże, chrapkę na te 35, a jak się później okazało prawie 38 mln pln...
No to skreśliłem, coś na chybił/trafił, wysłałem. We wtorek ... zapomniałem sprawdzić, także nadal "byłem" milionerem :P
We środę wieczorkiem, doniesienia ze świata, że jedna z 4 głównych wygranych była w Białym, no to sprawdzam.
Dwa kupony na chybił/trafił okazały się na chybił/chybił.
Trzeci kupon...
Pierwszy zakład - jedno trafienie, kiszka.
Drugi zakład - jest 2, jesT 6, jeST 15, ... i tyle
Gdzie pozostałe liczby, ano są... w trzecim zakładzie są 25, 29, 30. Hmm..., nie mogły się jakoś razem do kupy zebrać? Szóstka na dwie raty :/
Sprawdzamy dalej, czwarty zakład też tylko jedno trafienie.
Piąty zakład - jest 2, jesT 6, jeST 15, ... i znowu pudło.

Pozostałe też nic, także następny rejs niestety znowu składkowy ;)

środa, 30 lipca 2008

laaaaangooooszeeeee

Melduję że Tatry Słowackie zdobyte. Tak dokładnie to Krywań vel Krzyżanek, Sławkowski vel Słomkowski, pół Rysków i 1/30 Słowackiego Raju (reszta zamknięta w wyniku powodzi).
Walczyliśmy z żywiołami - pierwszego dnia z ziemią po kostki (taka lekka traska 12 godzinna)

drugiego dnia z langoszami i tatrzańskim czajem przelewającymi się przez nasze żołądki


trzeciego dnia z wodą przelewającą sie przez szlaki, buty, kołnierze i wszystko co się dało, czwartego dnia ze smagającym wiatrem powalającym nawet rosłego chłopa, piątego dnia z ogniem smalącym z góry niemiłosiernie. Mimo to lekki niedosyt pozostał - ale jak to Wojt podsumował - dzięki temu jest po co wracać :) :):) Martinka już nas z łezką w oku wypatruje z okna. Ze świeczką szukać takich łosi co nie narzekają na brak klamki pod prysznicem :)

sobota, 26 lipca 2008

bo wszystkie Anie to fajne panie


Dzisiaj jest dzień wyjątkowy, imieniny Anny. Co ciekawe, takie popularne imię, a tylko raz w roku imieniny. A że w naszym antybagnie sporo Ań, no to Aniom wszystkiego... :)
A że moja córa też Ania to tym bardziej :P

środa, 23 lipca 2008

hepi berzdej dijer Zuzia...

hello chłopcy i dziewczyny
dzisiaj dzień jest niepowszedni
bo to Zuzi urodziny
więc nie bądźmy dla niej wredni ;)

esemesem, mailem, paszczą
pocztą, morsem czy gołębiem
niech synapsy wnet wytaszczą
życzliwości naszej głębię

a że teraz gdzieś po górach
łazi ciągnąc łosi stadko
niech jej głowa będzie w chmurach
żeby nogom szło się gładko :)

poniedziałek, 21 lipca 2008

Żywie Bielarus

nogi mnie jakoś bolą...
Piękne okoliczności przyrody, codziennie kilometry nabijane, żeby się "kulturalnie doładować" ;) a teraz jakaś taka pustka mentalna w zbiorniku na musk, potocznie głową zwanym.
Było fajnie, inaczej być nie mogło. Miejsce z pięknym widokiem na ... przyrodę, autochton Paweł "Ja pier*ole" Janukiewicz, przewodnik który z narażeniem własnego zdrowia (butelka w rzece wrzucona przez jakiegoś barana) bezpiecznie przeprowadził nas przez bagna, prawie że behawioralne :P
Taka błogość ogarnęła towarzystwo, że niestety wyjazd do Supraśla na koncert EKG się nie powiódł, ale kolejny termin jest do zrealizowania...
Rytualne zażywanie tabaki czy też zioła z Argentyny. Zdobywanie pożywienia, pogowanie pod sceną, gdzie mała ruda Annucha zaczepiała rosłych, mocno "naergetyzowanych" kolesi, panowie ochroniarzowie w kamizelkach taktycznych, ze sporym zapasem kajdanek plastikowych i kanistrami testosteronu, kaszan z grilla i lubieżnie spożywana kiszka ziemniaczana, zupa pasztetowa, happy hours z Teresą, no i naleśniki z cukrem miałkim, które musieliśmy sobie sami wyprodukować bo Makłowicz nie dojechał ;)
No i muzyka, ale o niej niech ktoś bardziej wsiąknięty powspomina. Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że mi nie przeszkadzała, a wręcz podobała.
Także biwak u babci papieskiej - git. Może faktycznie, jak to Zuzia zasugerowała, zaczniemy wozić ze sobą banderę także na wyjazdy na śródlądziu, coby teren "oznaczać".

czwartek, 10 lipca 2008

patataj, patataj...


A dzisiaj byliśmy znowu na konikach :)
Tym razem na nowym padoku. Jaaakiee przestrzenie w porównaniu do dotychczasowego, klaustrofobicznego kółeczka ;)
Można było jazdę dowolną w 4 wierzchowce jednocześnie uskuteczniać i ciasno nie było. I pokonywanie niebotycznej przeszkody (jakieś 25 cm na ziemią).
Moja córka zachwycona, bo jechała całą drogę powrotną. Ja niestety z buta obok. Jeszcze mnie ta koń nadepła. Ale rewelacja, momentami nawet anglezowałem jak należy (tak mi się wydaje bo nie waliłem du*ą w siodło) :D
Obie laski już w "obcisłych" jeżdżą, mmm... jest na co popatrzeć ;)
ŁośAnia dogadywała się momentami z koniem, nomen omen, Kaprysem a Zuzi Itanka poczuła coś do Kory, którą ja, hmmm..., dosiadałem ;) Paweł zaś odkrywał uroki sportowej wersji konia - Tadeusza :P
Uda bolą już coraz mniej...

losowy kalendarz c.d.


środa, 25 czerwca 2008

łośgród - relacja


Nowoczesna rodzina - dwóch tatusiów, mamusia i dwójka dzieci - wybrała sie pewnego słonecznego weekendu na przetestowanie dzieci, namiotów i omegi. Noclegu użyczyli nam bardzo mili państwo - znajomi Robinka. Oprócz noclegu dostaliśmy prąd, czajnik, drewno, gril, altankę, toaletę, przyczepką huśtawki oraz jabłoń. Tatusiowie zajęli się rozstawianiem namiotów, dzieci noszeniem drewna, a ja kursowałam między nimi z butelczyną boskiej nalewki. Wieczór spędziliśmy przy ognisku jak mniemam na zabawach hulankach i swawolach, bo niewiele pamiętam :). Rano po odbyciu marszurty załadowaliśmy się do ślicznej omegi i wypłynęliśmy na groźne i podstępne wody jeziora. Groźne i podstępne wody jeziora od razu zmusiły nas do pierwszej ucieczki. 1:0 dla nas. Posililiśmy się spokojnie pod altanką, przeczekaliśmy burzę i tak nas te przeżycia zachwyciły, że postanowiliśmy przedłużyć pobyt o 1 dzień. Pojawiło się piękne słońce, więc dzieci rączym biegiem udały się na pomost nie pozostawiając nam zbyt dużego wyboru :). Ależ to było pływanie!!! Przechyły, zwroty, walka z wodą. Michał tak się zbratał z falami, że pozwolił im zajrzeć pod bluzkę i wyjść kołnierzem na plecach. Ania tylko pytała tatę po której stronie będzie przechylać i biegła szybko żeby nic nie stracić. Taka odwaga w młodych latoroślach zapowiada niechybnie poszerzenie grona wilków morskich. Swobodnie uciekliśmy przed kolejną burzą, co to dla nas, znaczy 2:0 dla nas :) . Wypływani i zrelaksowani powoli zbliżaliśmy się do powrotu. Tym bardziej że za nami pojawiły się piękne czarne chmury, które trzeba było sfotografować w trybie szybko zbliżający się obiekt :). Rozpoczęliśmy ucieczkę numer trzy. Już byliśmy w przesmyku, już witaliśmy się z gąską, a tu jak nie pierdut... Nagle łódka dostała turbo, port zmalał do rozmiarów ogródka pod moim balkonem, minuty stały sie sekundami, a łódka samochodem.. ;) Opisać się tego nie da. Mogę tylko powiedzieć, że gdyby nie dzielne balastowanie na burcie i dziobie całe szczęście słusznej wagi tatusiów, miałabym nie tylko mokre spodnie... A gdyby nie amortyzujący kajak, pomost miałby ładne wgłębienie kształtu omegi. 2:1. Ochłonęliśmy po przeżyciach i udaliśmy się na bardzo tani obiad do tawerny. Wieczorem oczywiście ognisko połączone z oglądaniem meczu. Nawiedziła nas niespodziewanie kolejna burza, tym razem bardzo miła, wyrozumiała, troskliwa, dyskretna, opiekuńcza i pogodna. 2:2 . Ponieważ wyczerpaliśmy już dawkę emocji na cały tydzień, w niedzielę było bardzo spokojnie, odbyliśmy kąpiel energetyczną i udaliśmy się na łośgrila do stęsknionej i zmęczonej wkuwaniem Łośani. Dzieci zostały zaskoczone zestawem radosnych zabaw i rozrywek. Tak oto minęły nam 3 dni na przygodach, gorąco wszystkim polecamy i na pewno będziemy musieli to powtórzyć, w końcu cytując gospodarzy - brama dla nas zawsze stoi otwarta.

wtorek, 24 czerwca 2008

Nieprzespanej nocy znojnej...


... tak można by zacząć kolejny pamiętnik z naszego łośrejsu, ale nie zamierzam wyręczać w tym naszego mistrza J

Pisząc te słowy chciałbym, abyście przenieśli się na chwilę gdzieś na skraj Puszczy Knyszyńskiej, w przepiękne uroczysko Boryk, gdzie pośród 100 letnich sosen bogatych w olejki eteryczne człowiek może leżąc w wysokich trawach odetchnąć głęboko, a pępki tamtejszych białogłowych ozdabiają niczym bursztyny dorodne kleszcze. A jeśli dodam, że w tych pięknych okolicznościach przyrody nasze doznania estetyczne będzie potęgować wspaniała białoruska ludowa muzyka, to jestem pewien, że nie będę musiał musiał was długo namawiać do uczestnictwa w tegorocznych Basowiszczach. Muzyka przyroda i śpiew. Tegoroczny festiwal odbywa się pod hasłem z naszego łośrejsu „Nieprzespanej Nocy Znojnej”!

A to dlatego, że zespoły z Białorusi które tam występują grają w nocy zwykle do godz. 3 nad ranem, a potem uczestnicy i widzowie przy ogniskach smażą kiełbaski i śpiewają muzykę ludową bądź jakieś przyśpiewki tamtejszych autochtonów (na zdjęciu zespól Rima unplugged z Gródka – gorąco polecam) i się świetnie integrują. W tym roku festiwal jest szczególny , gdyż zespoły z Białorusi śpiewją swój repertuar w j. polskim. Oni bardzo zaciągają i np. tekst piosenki w którym są słowa „sernik z cukrem miałkim” musi w wykonaniu takiego zeposłu z Białorusi brzemieć „oczeń prikrasno”. A jeśli my dołożymy nasze możliwości cudotwórcze z „Nieprzespanej Nocy Znojnej” może się zrobić „Stay by Me” albo „Jamayka” jak kto woli.

Kochani, festiwal odbywa się 18-19 lipca liczę na dużą frekwencję. Dodam, że możemy spać w namiotach na strzeżonej posesji u Pana Boga w ogródku, czyli u mojej babci papieskiej, niestety bez bieżącej wody i łazienki, ale to tylko bardziej zintegruje nas z przyrodą i bardziej wyzwoli z nas już nie powiem co :)

Oczywiście będzie grill, ognisko, jak ktoś ma może wziąć gitarę.

Also wer sind unsere ersten Teilnehmer?

poniedziałek, 23 czerwca 2008

co to było?



W ramach szeroko opisywanego w mediach (post niżej) "odrodzenia" pozwolę sobie zabrać głos choć raz i podzielić się z bracią antybagienną nie lada przeżyciem.
Otóż w dniu wczorajszym nasz przybytek zaszczycił stary towarzysz , którego to bohaterskie czyny bywały opiewane drzewiej. Jego wizyta była tyleż sympatyczna co zaskakująca ... no takie klasyczne szast-prast. Przedstawiam...

piątek, 20 czerwca 2008

jest pięknie :)


Muszę z radością stwierdzić, że nasz blog przeżywa prawdziwy renesans :D
Jest sporo notek, ale , co cieszy najbardziej, sporo pod nimi komentarzy.
Annucha, Rude, Zuzia, Wojt nawet zauczona naśmierć ŁośAnia coś wstuknęła :) Bart, też z rozmachem, Qba, Marta ojojojojoj yamayamayeyamajka :D
I zdjęcie / posztufka jest w galeryi przez załogantkę zmajstrowane...
Aż się palce rwiom żeby piąty dzień rejsu obsmarować :)
Al jak już przestanie się wstydzić to obiecaną część dziennika matrixowego wrzuci...
Także ci co się jeszcze wahają, wstydzą ... nie lękajcie się, idźcie na całość, to nie boli a fajne jest :)

Hmm... o konikach co na nich wczoraj byliśmy trzebeby coś... ;)

papa incognito

Nasz papież Benedetto udał się incognito z wizytą do Serbii. Jednakże nasi niestrudzeni paparazzi i tam go namierzyli. Bart - nic nie mówiłeś że się wybierasz... ;)

środa, 18 czerwca 2008

łośgaleria



na taki fajny obrazek się natkłem to go tu umieszczam celem podziwiania przez łosi :)
niemalże jak łosie na rykowisku, czy bukowisku czy innym ysku

łośgród

w najbliższy piontek, 20 czerfca, po godzinach pracowych planowany jest omegawyskok do rajgrodu, nocleg pod namiotami, sobota na omegach, powrót sobota wieczór na holandia-szwecja mam nadzieje :)
zgłaszac sie niezwłocznie, dzieci tyz jadom

sobota, 14 czerwca 2008

księżniczka zuza spadła z konia

To jakaś plaga bodughadowa musi być :) ale tak to jest jak po roku przerwy wsiadasz na konia który dzisiaj postanowił sobie - nie, kategorycznie nie będzie nikt na mnie siedział :) a mi do ujeżdżacza jeszcze trochę daleko. Umówmy sie :)
Ale tak naprawdę chodziło o to żeby AniaŁoś mogła na pierwszej lekcji zobaczyć wszystkie atrakcje :) tak jej sie spodobało że trzeba będzie wymyślić jakieś połączenie łodko - narto koń :)

poniedziałek, 9 czerwca 2008

nic się nie stało...

Przekleństwo nie zostało znowu złamane, znowu w d*pe :(
Onetowi forumowicze zgnoją Podolskiego do 6 pokolenia w przód :)
Ale ja wiem kto utrzymuje w mocy zaklęcie, dostałem odpowiedź esemesem :> Czarownica jedna...
A poza tym słabo kibicowali kibice zebrani u Marcina...
Na moje 3 zawołania odpowiedzi były dość słabe, oj słabe. Nie zdołaliście przepełnić mi pamięci w komórce :P
No nic, Austrię na pewno rozjedziemy jak kierowca walca - psa pana Hawranka :D

Kto wygra mecz?!!!

czwartek, 29 maja 2008

dzieńdobry... przeczytam wam wiersza

Kaprycho mam wkleić łoświersze o musze, znaczy sie o owadzie, nie że muszę...
Czemu?
Bo TEMU!

pierwszy, który uroił mi się w kwietniu, dokładnie 6 IV jakoś tak po drugim ciechanie :)

Pływa se w zęzie mucha
Woda jej w uchu chlupie
Lecz ona tego nie słucha
Bo marzy o swojej kupie

Nieprędko jednak owada
Przywita ciepełko i smrodek
Bo łosi jakichś dwa stada
Pakuje się w łódki środek

I myśli se biedne stworzenie
Się qffa znów wpakowałam
Znów będzie bujanie, moczenie
Czemuż ja w g... nie zostałam

A Ty gdy gniot ten przeczytasz
To głośno albo też na ucho
Być może siebie zapytasz
Łosiem ja jestem czy muchą?


potem, 20 IV jakoś tak w trakcie drugiego ciechana zmolestowałem Was takim oto kwasem:

Mucha w zęzie wymiotuje
Bo se jakiś łoś halsuje
"Facz niemyta" głośno woła
"Byś tu chociaż woodki polał"

Lecz nie słyszy łoś bzykania
Bo go jakiś młot dogania
Więc by wyregacić młota
Łosiu robi szybko zwrota

Przez sztag - tak jak morskie wygi
Mucha za to zwrot "do rygi"
Łoś na Sztynort wnet odpada
Co tam będzie za biesiada...

Nie za cicho, nie za głośno
Kulturalnie, z deczka sprośno
Przy wódeczce czy przy winie
Nie dowie się kto nie płynie


a że 26 IV już grubo po północy i po dwóch ciechanach i lampce wina naszła mieu wizja i uzewnętrzniła się w postaci kolejnego maszkarona:

Kropla kawki w zęzę wpadła
"Leczą się" - tak mucha zgadła
Co tam czadu wczoraj dano
Aż dziw że tak wstają rano

Ktoś gramoli się bez krzyku
Pewnie go zbudziło siku
Jeszcze tylko któraś wstanie
No i boskie jest śniadanie

"O sweet shit" mucha westchnęła
Wczoraj właśnie to pojęła
Rzekła z nutką żalu w głosie
"Czemuż ja nie jestem łosiem?"

"Zmniejszam od dziś gó...a racje,
zbieram na łoś-operację!
Na plastyczną, swojej twarzy,
bo być łosiem mi się marzy"


wyszedł tryptyk/trylogia/trójząb/trzypotrzy, ale takie jakieś niedokończone, zatem jeszcze jedna paskuda, choć nie mała ruda:

Usta Dody, Biust Pameli
Czyście qffa poszaleli
Panie doktor toż to załam
Przecież ja być łosiem chciałam!

Tyle postów, tyle kupy
Żeby taki mieć kształt ... pupy?!
Załamana mucha cała
Gdzieś w dal siną odleciała

By być łosiem, nie te drogi
Raczej szukaj łośzałogi
Matrix albo Blodughadda
Bardzo się ku temu nada

Tutaj życie masz królewskie
Raz rozplączesz "te niebieskie"
Lub dostaniesz wprost do rączki
Kawę, szota lub dwa pączki ;)

Zdrowo sobie pożeglujesz
Specyjałów zakosztujesz
Zatabaczysz i podźwięczysz
A ze śmiechu kiszkę skręcisz

A na koniec zacytuję
Albo wręcz sparafrazuję:
Koniec i bomba
Kto nie był, ten trąba


to było na słabym "podkładzie", tylko tiger gold edition :D zamiast szlachetniejszego napitku, ale inaczej mogłoby to się skończyć mniej więcej czymś takim: assndsnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

środa, 28 maja 2008

poniedziałek, 26 maja 2008

wróciliśmy

No i znowu było niepowtarzalnie, zajebiście i ... za krótko.
No ale nie mogło być inaczej kiedy zbierze się do kupy tylu tak niesamowitych ludzi, tak otwartych i doda tak piękne okoliczności przyrody - przepis prosty i sprawdzony :)
Dziś spróbuję zabrać się za odtwarzanie z głowy (czyli z niczego) dziennika pokładowego. Wasze zdjęcia będą wielką pomocą :)

czwartek, 22 maja 2008

ŁośRejs - dzień piąty

Był wieczór a po nim poranek, dzień piąty...
Poranek pochmurny, lekko deszczowy. Dziwna pomroczność panowała pod sklepieniami czaszek wśród uczestników zeszłowieczornej biesiady. Jednak sukces i tak był - obie załogi w komplecie ;)

Jak co dzień wyciągnąć trzeba było swe umęczone członki przyczepione do nie mniej umęczonego korpusu z koi. Jak co dzień upewnić się czy to coś na szczycie korpusu to na pewno głowa i czy na pewno nasza...
Potem kupasikuząbkiprysznic i otwieramy oko na świat :) A świat jest piękny, bo jest kawa/pifko/inne przyjemne rzeczy. Na przykład Kuba raczył nas kwasem foliowym takim musującym. Rozumiem, że kobiety w ciąży tego potrzebują, ale po co to chłopu na kacu???

Po śniadanku (chyba było) zrobić klar, pozmywać statki (tylko czemu akurat wtedy kończy się woda w kranie?) i na morze, eee... jezioro. Wyjście około 11.00am, bardzo sprawne, nie mniej sprawne przejście pod mostem. No i wio na szerokie wody. A na szerokich wodach załoga zajęła strategiczne miejscówki w kokpicie a kapitan strategicznie przechwycił wiaderko, szczotę i szur szur po pokładzie.


Zuzia postanowiła jednak strategicznie zająć miejsce pod pokładem celem kontemplacji wydarzeń dnia poprzedniego. Wizualizacje poczęły jej przyjmować fizyczną postać, ale dzielna była, cicha i pokornego serca. W samotności znosiła cierpienie. No ale ile można delektować się wspomnieniami, niechby i tak świeżymi. Dostała od kapitana standardowe, przewidziane w procedurze, lekarstwo. Medykament nie raz i nie dwa przetestowany, fachowo pieprzówką zwany a składający się z: a) działki alkoholu nie mniej niż 40%, b) solidnej szczypty pieprzu, tak wymierzonej, aby w stakanku całość wyglądało jak dno Niegocina podczas jesiennej burzy. Mikstura owa w odpowiednim momencie podana (nie za późno), zastartowanie żołądka powoduje i powrót do normalności w czasie zdecydowanie krótszym niż przy użyciu jakichkolwiek innych wynalazków. Skutek uboczny - zianie ogniem żywym, ale wystarczy zachować standardowe środki ostrożności BHP i PPOŻ.
No cóż, a na jeziorze fajnie duło, bujaliśmy się jakoś tak bez celu po Kisajnie między Piękną Górą a Pierkunowem, Dotka znaczy się bujała za sterem. Aż Wojt wypatrzył śliczny przesmyczek. Taki na szerokość półtorej łódki, może dwóch :). Smyrnął tam swoim Matriksiksikiem a my... A my za nim :P


Precyzyjnie wpasowaliśmy się w przesmyczek na pełnym wietrze, elegansko, w motylu i ... zaparkowaliśmy niemniej elegancko za przyczyną nieodbezpieczenia płetwy sterowej, która była solidnie przywiązana kontrafałem do rumpla, coby samoczynnie nie wyskakiwała. No a tu samoczynne wyskoczenie było jak najbardziej pożądane... Ale wystarczyła dobra siekierka, odrąbanie rumpla, i... a nie, to nie ta bajka, tym razem obyło się na kilkusekundowej walce z węzłem :) i Krwistowłosa w pełnym majestacie poszła na Łabędzi Szlak.
A po łabędzim bardzo miło, trochę dżdżyło, a cycek (przez niektórych odbijaczem zwany) świetnie nadaje się jako medium w przekazaniu "czegoś zielonego" innemu jachtowi, który nie wiedzieć czemu wlókł się niemiłosiernie, jakby jakieś zwłoki ciągnął czy inną dryfkotwę. Za to kolibał się na boki niczym wańka wstańka :)

Popływali, popływali, ..., zgłodnieli :P

Zatem u ujścia Łabędziego Szlaku na wysokości Pierkunowa na kotwicy stanęli i za przyrządzanie paszy się wzięli. A w zasadzie wzięły, bo zdaje się, że tym razem męska ręka do posiłku przyłożona nie została. A że Zuzia wyłoniła się spod pokładu mniej więcej o 15:58 to wraz z Annuchą ostro chwyciły się za piersi, tzn. za kurczęce piersi, uprzednio przez Wojta okrutnie zmaltretowane poprzez a) zakup w kerfiurze czy innym realu, b) przetrzymanie nocy i dnia w bagażniku samochodu.

Dobrze że byliśmy na wodzie bo by nam to mięsko samo uciekło, woń już z siebie generowało taką, że refleksja nachodziła czy ono jest jeszcze przed czy już po strawieniu... :) Jednak te małe, kobiece rączki zaczarowały tak, że mimo prawiedogotowania kuraka, najedliśmy się do (prze)syta i rybki z nami też. A niestrudzone małe kobiece rączki, widocznie z braku lepszego zajęcia albo tak z nałogu poczęły lepić kulki z innego mienska, coby nam nazajutrz, tudzież dziświeczór, brzuchy na jelicie cienkim nie rzępoliły.
W międzyczasie, prawie niepostrzeżenie, przeszła burza gdzieś tam na horyzoncie, przepłynęła Gabi, siostra Netki, łódka dobrze wpisana w dzieje Antybagna, ale młodzież na niej płynąca nawet nie zauważyła naszego pozdrowienia :/

Ciężsi, średnio o masę zajmującą półtorej objętości żołądka, wypłynęliśmy w kierunku Sztynortu.
Na Kisajnie spotkała nas niespodzianka, oprócz fajnego wiatru w pakiecie gratis w postaci masażu twarzy, czy co tam kto wystawił, za sprawą ożywczej mżawy. Nasz rzepik miał chyba dylemat, bo to łasuch na wszelkiego rodzaju masaże, ale temperatura otoczenia nie sprzyjała ekspozycji większej powierzchni ciała :) Dlatego wciskał się wszelkimi otworami w garderobach współzałogantów celem "podładowania".



Szczęśliwie, szczęśliwe załogi dotarły do Sztynortu (a że było fajnie to Krwistowłosa zrobiła jeszcze rundkę wokół wyspy przed wejściem do kanału). A w Sztynorcie... masakra. Łódka na łódce, nie ma gdzie bukszprytu wcisnąć. Staneliśmy jakoś tak przyklejeni do końca kei, ale przynajmniej spokój, widok na wodę i pomost niezbyt tłoczny, na którym mogliśmy rozłożyć się z miłym towarzystwie i konsumować (lubieżnie) kotlety z takim poświęceniem prze Zuzę wysmażone, co mocniejsze napitki i smalec powstały jako produkt uboczny a nie mniej wartościowy podczas procesu smażenia. Al śpiewał rzewnie piosenkę o Kaju i Królowej Śniegu. Zrobiło się lirycznie, nastrojowo, ktoś zbił kieliszek, w dali gwar, zapach grilla, szum wiatru, plusk wody. Dobra, dość, szyję już bajkę bo nie bardzo pamiętam cały przebieg owego wieczora. Ponad półtora miesiąca robi swoje, chyba że to półtora litra. Ale nie ważne, na pewno w komentarzach dopowiecie...

środa, 21 maja 2008

ŁośRejs - dzień czwarty

Tegoś dnia do załogi Blodughaddy dołączyły:
- Annucha - załogantka z temperamentem, niekonwencjonalna, markiza de Sade chyba nie potępiająca ;), bardzo ruchliwa ale że kompaktowa to do przyształowania dobrze nadająca się, pierwszy raz na pokładzie
- Dotka - doświadczona żeglarka, amatorka portowych tawern i łamaczka serc żeglarzy przy barze, wykonuje taniec brzucha (podobno), w każdym razie przelewa się przez stół całkiem gibko, z kapitanem płynie pierwszy raz

Tym razem słońce było rano jeszcze za drzewami - dało pospać. Potrzeby fizjologiczne niestety nie, także tak po 9 już rozklejaliśmy powieki. Kuba od świtu szwędał się po okolicy. Potem się zmęczył ;)
Dwie butelki ciechana, które jakimś cudem się uchowały były bardzo...

"Szybciutko" uwinęliśmy się z porannymi czynnościami rytualnymi w nowiutkich, mało jeszcze używanych, sanitariatach, potem śniadanko (co było, bo ja nie pamniu) i tak ok południa Zuzia profesjonalnie wyprowadziła Krwistowłosą z basenu zielonogajowego. Wcześniej niezauważenie odpłynął luksusowy jacht o którym wspominaliśmy w komentarzach do poprzedniego dnia. No i co? No i wkanał. A w kanale nasz księciunio Kapucynek wziął się do uczciwej roboty ;)

No i płyniemy sobie, płyniemy, tak sobie płyniemy, ale na Kanale Szymonieckim (o ile mnie moje synapsy nie zawodzą), Zuzia postanowiła zapewnić troszkę adrenaliny poprzez zaplątanie się w przedłużkę do rumpla, co spowodowało dość gwałtowny skręt w kierunku brzegu kanału, gotowość Kuby do wyskoczenia celem ochrony kadłuba i, podejrzewam, pewien niepokój na łódkach płynących z naprzeciwka.

Ale ofkors pełen profesjonalizm i opanowanie, mieliśmy chyba jeszcze całe pół metra luzu, powrót na kurs i już po wyjściu z kanałów znowu szmatki w górę. Tylko sieroty jedne, przegapiliśmy Prażmowo (w zasadzie ja sierota zapomniłem). No cóż, innym razem pomachamy Gabi i Netce :) Zresztą Gabi widzieliśmy potem gdzieś na Łabędziem Szlaku.
Dobry sternik powinien mieć profesjonalnego szotowego. Ja takiego miałem :)

W końcu Kula. Po krótkiej halsówce wjechaliśmy w zatoczkę przed mostem i do pomostów na szybkie to tamto. Niestety widać że jest to przystanek dla wielu żeglarzy na szybkie to tamto, ale nie każdy potrafi po sobie pozostawić okolice w takim stanie w jakim ją zastał :(

Odejście od rozpadających się pomostów utrudniał nieco dopychający wiatr, ale poszło bez większych problemów, most i mamy Boczne. Płynęło się miło, wręcz błogo, a Kapucynkowi to było jeszcze bardziej błogo, ale o tym sza! ;)
Na Niegocinie znowu mieliśmy w plecy, więc Zuzi znowu zaczęło się nudzić :P

W połowie Niegocina zgłosiła się mała ruda Annucha, że jest i że tęskni. Musiała jeszcze trochę potęsknić w barze z nalewakiem (jakie pifko piłaś?).

Przejęliśmy nową załogantkę w porcie macierzystym Blodughaddy, zamieniliśmy parę słów z Piotrkiem (opiekunem łódki) i nie czekając zbytnio poszliśmy w kierunku starego kanału, który oczywiście sprawnie "przepyrkaliśmy" i po tym jak Monia swoim sokolim wzrokiem wypatrzyła Matrixa, wpłynęliśmy do Pięknej Góry celem niecierpliwego oczekiwania na resztę bandy łośrejsu.
Oczekiwanie było ale bez obijania się. Klar na pokładzie "świąteczny", w końcu znamienitych gości spodziewaliśmy się. Gulasz przygotowywała Zuzia, świąteczne stroje, makijaże, fryzury, ... No może troszkę przeginam, ale nagle, ni stąd ni z owąd na pomoście pojawiła się forpoczta, wygłodniałych zarówno zwykłej strawy jak i kołysania pokładu, oczekiwanych łosi. Powitaniom, krzykom, płaczom, ściskom, spazmom, końca nie byłom. Ale zanim się do swojej matrixowej konserwy zapakowali to i noc nastała, a z nią pora biesiady, jak już wspomniałem, niecodziennej, a świątecznej.
Pod pożyczonym tentem, Wojt-robocik przystąpił do dzieła i wściekłe polewał.
Atmosfera rozkręcała się gdy wtem wiadomość: "Papierz nawiedził Piękną Górę". Uomatko co się wtedy działo!!! Co ci spokojni żeglarzowie na przycumowanych łódkach musieli myśleć. Co przeżyć. Biały szkwał to przy tym delikatny bączek. Niczym tuzin tabunów dzikich bizonów przetoczyła się część (głównie żeńska) załogi po pomoście. A że staliśmy na końcu to efekt był nie sekundowy bynajmniej. Myślałem, że Al razem z latarnią na brzeg dobiegnie. A jak już zobaczyliśmy papamobile, to wszyscy, nie wiem jakim cudem w ten pojazd się wtłoczyliśmy (laski oczywiście z piskiem pierwsze i przez okno na wpół otwarte. Wydawało mi się że przez chwilę lekkie przerażenie w oczach Bartka dostrzegłem. Ale potem oczywiście znowu spazmy, obściski, etc.

No to załogi w komplecie. Do Krwistowłosej zamustrowała się jeszcze Dotka ze swoją wielką rurą, której efekty pracy będziemy podziwiać w galerii.
Ja zostałem ego wieczoru wzruszony pamięcią łosi o moich wkrótce urodzinach. Otrzymałem 100lat, super życzenia i zajebisty kubek z higienistką - wersja dzienna i nocna ;)
Bart, jak zwykle, przywiózł najświeższe wieści z DSP (Duchowej Stolicy Polski) czyli z Thorn. No i jak co roku, nie zabrakło rejsowego szlagieru. Tym razem były nawet dwa: "Bal na Gnojnej" i "Jamayka". Obie piosnki wyrządziły trwałą szkodę w naszych zwojach mózgowych i nie udało się pozbyć nawyku ich podśpiewywania.
Jako że pierwszy raz spotkały się tego wieczoru dwie indywidualności (Bart i Dotka) doszło między nimi do fajnego iskrzenia, ścierania poglądów, a nawet do utarczek słownych :D
Tego wieczoru Annucha zaprezentowała niekonwencjonalny patent na szybkie schodzenie pod pokład, ale jakoś się nie przyjął...
No cóż, gdy sobie już pojedli, popili to coś by i pośpiewali. Akurat na brzegu jakaś kompanija pieśni przy gitarach uskuteczniała to postanowiliśmy ich w tym procederze wesprzeć. Bart poszedł nawet dalej i wyciągnął z zapasów Ala "coś zielonego" i począł po katolicku tym częstować uczestników śpiewów wieczornych, czym uzyskał powszechny szacunek, podziw, uwielbienie acz niektórzy z pewną nieufnością podchodzili do naszego przewodnika duchowego, więc za karę nie zostali napełnieni "czymś zielonym" z rąk jego.
Śpiewało się pięknie, od serca, nie koniecznie zgodnie z tymi czarnymi robaczkami które na pięciolinii w śpiewniku były, ale dużo radochy było. A że po powrocie nikogo przy stole biesiadnym nie zastaliśmy, to spać się położyliśmy, bez chrypki nawet bo to "coś zielone" moc smarowniczo-leczniczą miało.
Rzep ... wiadomo